+1
KarolKwiat 22 marca 2023 21:38
Wyburzyć siedem kilometrów kwadratowych miasta i wyrzucić stamtąd kilkaset tysięcy mieszkańców w celu zbudowania nowych budynków rządowych? Takie rzeczy tylko w Rumunii a mianowicie w Bukareszcie. Określając siebie mianem Conductatora były prezydent tego kraju Nicolae Ceucescu był wyjątkową postacią w historii Rumunii i właśnie na skutek jego decyzji doszło do wyburzenia centrum Bukaresztu. Dobrze, że pozwolił na zachowanie chociaż części starówki, dzięki czemu możemy się przekonać jak kiedyś wyglądała stolica tego kraju.







Głównym budynkiem który powstał w miejscu zburzonych domów jest Pałac Parlamentu, dawniej zwany Pałacem Ludowym. Jest to siedziba Parlamentu i jest jednym z największych takich miejsc na świecie, minimalnie ustępując amerykańskiemu Pentagonowi. Łączny koszt budowy tego kolosa pociągnął za sobą niebagatelne środki i wyniósł w sumie 3 miliardy euro.

Mam ciekawostkę dla osób mających problemy w szkole. Nie trzeba kończyć uniwersytetów czy innych akademii żeby rządzić państwem, wystarczy tylko 4 klasy szkoły podstawowej jak miał w swoim cv Ceucescu. Podobnie jego żona Elena, która zaprzestała naukę na poziomie 3 klasy, ale nie przeszkodziło jej uzyskać tytuł doktora honoris causa w dziedzinie nauk chemicznych (zapewne profesor, który byłby przeciwny tej nominacji zostałby stracony).

To tyle o jednym z największych satrapów komunizmu. Realizuję w dalszym ciągu plan zwiedzania całej Europy i w drugi weekend marca udałem do kolejnego państwa czyli Rumunii. Wylot z Bristolu linią Ryan Air za 35 funtów i fotel z ekstra miejscem na nogi. W sam raz na ponad 3 godzinny lot. Oczywiście taka przyjemność była dla mnie za darmo, bo odprawiłem się na samym końcu i system automatycznie przydzielił mi jedno z ostatnich wolnych miejsc. A te fotele podczas wcześniejszej rezerwacji kosztują tyle, ile cały bilet. Wylądowałem na lotnisku i musiałem trochę poczekać na odprawę, bo w miejscu przylotu zebrał się niemały tłum. Po przejściu bramek wita mnie tablica w barwach rumuńskich z napisem: Welcome in Romania i tym samym wkraczam do 39 państwa.



Dojazd do centrum Bukaresztu pociągiem za 3 leje, czyli mniej więcej 3 PLN i jestem na stacji Gare du Nord. Stamtąd już niedaleko do mojego hotelu Hello Hotels, gdzie po szybkim check-in’ie udaję się na krótką drzemkę. Do centrum mam 2 kilometry, więc na wieczorne zapoznanie z miastem udaję się pieszo. Moja okolica nie jest za ciekawa. Znajdziemy stare, zaniedbane i rozsypujące się budynki i dla kontrastu wyrastające spod ruin szklane wieżowce. Naprzeciwko znajdują się budynki jednej z wyższych uczelni i obecność studentów zmienia trochę przekrój lokalnych mieszkańców, z których twarzy można wyczytać zmęczenie życiem. W moim hotelu zamieszkali także nasi wschodni sąsiedzi – Ukraińcy, uchodźcy, uciekający przed morderczymi wojskami Putina.





Po krótkim spacerze docieram do parku w pobliżu Pałacu Parlamentu, kupuje kawę za 3 leje i spoglądam na efekt marzeń Ceucescu. Niewątpliwie robi ogromne wrażenie swoją wielkością, bo liczy 12 pięter (do tego kolejnych 8 w podziemiach) a budowało go 20 tysięcy robotników. Obok znajduje się kompleks budynków rządowych i Plac Konstytucji z ogromnym parkingiem. Wychodzi z niej jedna z najbardziej reprezentatywnych ulic w mieście – Bulevardul Unirii. Otaczają ją monumentalne kamienice i fontanny a całością formy przypomina Pola Elizejskie w Paryżu.



Od drugiej strony rozpościera się widok na kolejną monumentalną budowlę czyli Katedra Zbawienia Narodu. Jak postawili największy parlament w Europie to i postawią największą cerkiew na świecie! Do odważnych świat należy i Rumuni nie należą do strachliwych narodów. Jako, że ich główną religią jest prawosławie to nie dziwią liczne cerkwie, ale ta robi ogromne wrażenie, bo ma jest wysoka na 90 metrów i ma pomieścić 5 tysięcy wiernych. Jeszcze nie jest skończona i zalegają wokół niej rusztowania, ale w najbliższym czasie zostanie oddana dla wyznawców prawosławia.



Wracając na ulicę Bulevardul Unirii to na jej końcu znajdują się słynne bukaresztańskie fontanny, które niestety włączane są sezonowo i wizytując je w marcu nie mogłem napawać się ich pięknem.

Przechodząc mostem przez rzekę Dymbowicę dochodzimy do restauracji Hanul Manc. Dawno temu był to pałac dla karawan kupieckich, gdzie kwitł handel, debatowano o polityce i dzielono się informacjami ze świata. Obecnie znajduje się tam elegancka i dość droga restauracja, z ciekawym dziedzińcem.
Po drugiej stronie ulicy mamy nawiązanie do słynnego Drakuli czyli Włada Palownika. Cerkiew Curtea Vecie (stary dwór) została postawiona przez brutalnego hospodara wołoskiego, znanego ze swojego okrucieństwa.
Jak się okazuje Bukareszt nie był jego główną siedzibą, tylko zamek w Bran, oddalony o 190 km i znajdujący się w okolicach miasta Braszow.





Kierując się w stronę ulicznego gwaru dochodzimy do Strady Lipscani czyli deptaku, gdzie zachował się klimat starego miasta, z licznymi knajpami i restauracjami. Odchodzące z tego miejsca wąskie uliczki zachęcają do spaceru i spróbowania jednego z typowych rumuńskich dań. Wszedłem do jednego szynku i zjadłem zupę przypominającą nasz gulasz, tylko bardziej wodnistą. Do tego zestaw lokalnych kiełbasek i piwo Ursus. Dla chcących się zabawić najlepszym rozwiązaniem jest ulica Centru Vechi, która jest imprezowym centrum Bukaresztu.



Nieopodal od tętniącej życiem starówki znajduje się jedna z najpiękniejszych świątyń w mieście czyli Monastyr Starropoleos, która została zbudowana w 1724 roku. Posiada ona ładny dziedziniec, do którego można swobodnie wejść i zrobić pamiątkową fotkę.





Na końcu tej samej ulicy znajduje się kolejna ciekawa budowla czyli Pałac CEC, zaprojektowana na francuską modłę, będąca siedzibą banku o tej samej nazwie. Wieczorem jej fasada jest podświetlona na zielono, przez co budynek staje się jeszcze bardziej efektowny.



Skręcamy w prawo i wędrujemy ulicą Calea Victorei czyli reprezentacyjną aleją z monumentalnymi kamienicami i gmachami. Projektowali ją najlepsi architekci z Paryża i spacerując wśród budynków można poczuć się jak w stolicy Francji.



Idąc dalej Calea Victorei zza wysokich kamieniczek wyłania się zbudowana z czerwonej cegły Cerkiew Cretulescu. Jest to nie lada gratka dla fanów architektury, bo została zbudowana pod wpływem hospodara Cretulescu w stylu brynkowiańskim, czyli z połączenia baroku zachodniego z wschodnim.



Kolejnym miejscem do którego dochodzimy jest Plac Rewolucji czyli Piata Revolutiei. Jest to ważne miejsce w historii Rumunii, gdzie dokonano zamachu stanu i obalono dyktaturę Ceucescu. Jako pamiątkę tego wydarzenia wzniesiono charakterystyczny pomnik, będący pamięcią o wszystkich ofiarach reżimu Conductatora i jego specjalnej policji Securitate.
Oprócz tego znajdziemy tam kolejny monument czyli odlana z brązu postać króla Karola I dosiadającego swojego wierzchowca. W otoczeniu pomników znajdziemy cały kompleks budynków użyteczności publicznej z Pałacem Królewskim na czele. Został on wzniesiony w 1815 roku i mieści się w nim Narodowe Muzeum Sztuki.







W Bukareszcie oprócz klimatów w stylu paryskim można znaleźć także takie jak w … Atenach. W niedalekiej odległości od pomnika Karola I można dostrzec kopulaste Ateneum z 1888 roku, będące obecnie główną salą koncertową w mieście.

Będąc na weekend w Bukareszcie starałem się zobaczyć jakieś wydarzenie sportowe i mój wybór padł na mecz Dinama. Stary stadion jest w remoncie, więc rozgrywa ono swoje mecze na rezerwowymi i znacznie mniejszym obiekcie. Niestety, pomimo grania na zapleczu rumuńskiej ekstraklasy, wszystkie bilety zostały sprzedane i nie udało mi się dostać na trybuny. Druga słynna drużyna Steaua po perturbacjach z armią w 2017 roku została pozbawiona nazwy, herbu i barw mieniąc się od tego momentu jako FCSB. Jej mecz był zaplanowany na niedzielny wieczór o godzinie 21 ale nie chciało mi się jechać na drugi koniec miasta tak późno, tym bardziej, że musiałem wstać o 3.30 czyli wcześniej niż przysłowiowi mleczarze i udać się na lotnisko na poranny lot do Londynu.

Bukareszt jest czasami nazywany Paryżem Wschodu i nie ma tutaj najmniejszej przesady, bo oprócz nazwy stacji kolejowej Gare du Nord, alei na podobieństwo Pól Elizejskich czy ulicy projektowanej przez architektów francuskich znajdziemy także Łuk Triumfalny. Został on wzniesiony ku czci poległych żołnierzy a także współpracy francusko-rumuńskiej. Pierwszą wersją Łuku była budowla z drewna, pod którą przechodzili żołnierze, zaraz po odzyskaniu niepodległości przez kraj w 1878 roku.
Obecnie jest to ważny punkt na mapie komunikacyjnej miasta, bo zbiegają się tutaj bardzo ruchliwe cztery aleje i co chwila słychać klaksony. Kilka pasów na rondzie i złe ustawienie auta powoduje lekki chaos, ale do żadnych wypadków czy stłuczek nie doszło.





Dla fanów twórczości Michaela Jacksona też coś się znajdzie. Kilkaset metrów obok Łuku Triumfalnego, w Parku Herastrau, znajduje się pomnik słynnego artysty. Kilka razy koncertował w tym mieście i jego fani stworzyli miejsce spotkań. Podobna sytuacja ma miejsce w Budapeszcie, gdzie znajduje się drzewko ku czci jego pamięci.



Na koniec jedna z ciekawszych atrakcji miasta czyli skansen wsi rumuńskiej ... położony w centrum. Za kilkanaście leji można przenieść się kilka wieków wstecz i przekonać się jak wtedy żyli mieszkańcy. Architektura tego miejsca przypomina polskie skanseny, bo znajdziemy tam chatę pokrytą strzechą, oborę czy młyn. Jest nawet przyjazdy kot, podobnie jak w Muzeum Wsi Lubelskiej na lubelskim Sławinie. Ale nie ma u nas drewnianych cerkwi, które są największą atrakcją skansenu w Bukareszcie.





Po sielskich atrakcjach warto wybrać się na spacer do położonego obok Parku Herastrau i przejść się wzdłuż bulwarów nad urokliwym jeziorem. Ich trasa wiedzie do miejsca będącego upamiętnieniem założycieli Unii Europejskiej w postaci pomników ich twórców.
Będąc tam na początku marca przyroda dopiero budziła się do życia, ale w miesiącach letnich powinno być tam pięknie.





Mając w planach przylot do stolicy Rumunii byłem straszony przez znajomych, że zostanę tam porwany albo obrabowany, ale tak nie było. Miasto wydaje się być bezpieczne i w miarę rozsądku można tam spędzić fajny weekend. Lecąc samolotem spostrzegłem dwie grupy imprezowiczów wybierających się na wieczór kawalerski. Ceny są na poziomie polskich, oprócz niektórych miejsc w centrum, gdzie przekraczały nawet poziomy europejskie. Podobnie na lotnisku, gdzie za prostą kanapkę trzeba zapłacić 45 zł. Architektura i wygląd miasta w centrum jest ciekawy, ale poza już nie. Sypiące się budynki, dziurawe ulice i chodniki na których można skręcić nogę to chleb powszedni. Do tego żebracy na każdym kroku proszący o jałmużnę nie rzucają dobrego światła. Ale pomimo tych minusów widać, że miasto się rozwija, widzimy liczne remonty i rosnące jak grzyby po deszczu wieżowce zmieniające wygląd Bukaresztu na plus.

Na koniec zapraszam do obejrzenia 3-minutowego filmiku z Bukaresztu



Dodaj Komentarz